Półmaraton Ślężański po raz drugi

polmaraton-slezanski-1

Rok temu stanąłem na starcie Półmaratonu Ślężańskiego po raz pierwszy. Był to wówczas mój debiut na dystansie półmaratonu. Tzn. stałem kiedyś na starcie I edycji Nocnego Półmaratonu Wrocławskiego, ale ten nie doszedł wówczas do skutku. Zatem zeszłoroczny Ślężański był moim pierwszym mierzonym półmaratonem do przyszłych porównań. Pamiętam dokładnie, miałem wówczas w planach pobiec 1:45:00 (średnia niecałe 5:00 min/km). Tymczasem skończyło się na rewelacyjnym jak na mnie 1:43:20 (średnie tempo 4:52).

W tym roku miałem w planach zdecydowanie pobić ten rezultat. Miesiąc wcześniej pobiegłem wszakże półmaraton w Barcelonie z kosmicznym rekordem życiowym 1:36:58 (średnia 4:33 min/km). Ten wynik pozwolił mi uwierzyć, że jestem w stanie biegać półmaraton mocno. To nie jest taki bieg długodystansowy jak maraton, gdzie trzeba ustawić tempomat na stosunkowo umiarkowane tempo i modlić się, że się to wytrzyma. Półmaraton trzeba biec mocno od samego początku, bo już wiem, że jestem w stanie tak biec do końca. Jak się wyśpię, najem, nie przypałęta mi się żadna kontuzja, to nie ma co się ślimaczyć, tylko trzeba dać ognia od samego początku.

Continue reading Półmaraton Ślężański po raz drugi

Półmaraton w Barcelonie

barcelona-1

Nie jestem przyzwyczajony do bycia w szczycie formy w lutym. A nie przepraszam, jestem, ale ani nie w bieganiu, ani nie w pływaniu, a o rowerze to już w ogóle nie ma mowy. W lutym, jak już jestem w jakiejkolwiek formie, to na biegówkach.

W tym roku wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. Niestety tylko raz byłem na nartach biegowych, więc w formie być nie mogłem. Nie zapisałem się przez to na Bieg Piastów, czego nie ukrywam, trochę żałuję. Ale na szczęście na horyzoncie pojawił się cel zastępczy na tę część sezonu – półmaraton w Barcelonie.

Ten półmaraton miał być częścią świętowania 40-tych urodzin (ale ten czas leci). Taka wyprawa, w gronie znajomych do Barcelony na przedłużony weekend. No a skoro jest już tam półmaraton, to grzechem byłoby nie pobiec.

Continue reading Półmaraton w Barcelonie

Maraton w Berlinie

maraton-berlin-1

Pobiegłem we wrześniu mój drugi maraton. Tym razem w Berlinie. Jak było? Niesamowicie!

Dwa lata temu we Wrocławiu biegłem trochę w nieznane. Nie wiedziałem co to będzie i czego się spodziewać. To był wówczas mój pierwszy rok nieco bardziej regularnego biegania. Wiedziałem tylko, że trzeba wystartować nie za szybko, a potem biec, biec i biec. I jakoś się wówczas udało. Dobiegłem. Po cichu liczyłem na czas poniżej 4 godzin. Udało się wówczas dobiec w znakomitym czasie – zważywszy na to ile się przygotowywałem – 3:53.

Od tamtej pory cały czas, mniej lub bardziej regularnie, biegałem. Nie zdarzały mi się także specjalnie długie przerwy. Czasami zdarzała się kontuzja, czasami choroba, ale nigdy nie miałem czegoś takiego, że bez przyczyny przerwałem treningi na okres dłuższy niż kilka dni.

Rok temu jesienią maratonu jednak nie pobiegłem. Tak jak pisałem w podsumowaniu ostatniego okresu, nie doleczyłem kontuzji, zbyt szybko chciałem dojść do formy i skończyło się to odnowieniem innej kontuzji sprzed wielu lat – nie kończącym się bólem pleców.

Continue reading Maraton w Berlinie

Sposób na motywację? Filmiki na YouTube!

Pisałem już kiedyś o tym co zrobić, aby w ciemny, zimny wieczór, gdy na dworze pada śnieg z deszczem, a termometr wskazuje poniżej zera, znaleźć motywację i jednak pójść na trening. Ta metoda to zgłoszenie się na zawody. Ona oczywiście działa i czym bliżej zawodów, tym działa silniej. Jest to fajna metoda i tak jak działała z pewnością na wielu sportowców 100 lat temu, tak działa dzisiaj i będzie działać za kolejne 100 lat.

Ja jednak ostatnio mam inną metodę. Ciężko przecież znaleźć motywację na dobre kilka miesięcy przed zawodami. Oczywiście motywuję się jakoś. Powtarzam sobie, że nie ma czegoś takiego jak roztrenowanie i że w formie trzeba być cały rok, ale wiadomo jak to jest, jak trzeba wyjść z domu jak na dworze pada i mokro. Mój nowy sposób to oglądanie filmików na YouTube. Tych oczywiście jest tysiące. Wybór w dzisiejszych czasach dobrego filmiku motywacyjnego jest nieskończony, a zasoby internetu można przeglądać całą wieczność. Oczywiście mam kilka ulubionych, ale wśród nich króluje ten, reklamówka triathlonu na Hawajach:

To jest niewiarygodne. Jak widzę, że Ironmana kończą ludzie bez nóg, albo staruszkowie, to mam łzy w oczach. Jak oglądam ten filmik, to czasami chce mi się iść biegać o 2 w nocy. Wszystkie inne filmiki bledną przy tym jednym. Ręka do góry kto miał łzy w oczach jak to obejrzał. Ja mimo, że widziałem ten filmik chyba już tysiące razy, wzruszam się za każdym razem i nabieram takiego powera, że mam wrażenie, że przynajmniej połówkę Ironmana mógłbym skończyć tu i teraz wstając z fotela.

Ten filmik tak zapadł mi w pamięć, że wystarczy, że tuż przed treningiem puszczę sobie samą muzykę (Steve Jablonsky – My Name is Lincoln) i widzę w wyobraźni tego staruszka, co to słania się na nogach, ale jednak znajduje się na mecie. Co znaczą wówczas słowa „Nie chce mi się”? Nic.

Pamiętam jak tuż przed maratonem miałem wątpliwości, czy aby na pewno dam radę go skończyć, po czym odkryłem ten filmik i już wiedziałem, że dotrę do mety, choćby mi ktoś nogę złamał na trasie. To jest takie adidasowkie „impossible is nothing” albo właśnie triathlonowskie „you can do it”, bo którym to wszystkie bariery znikają. Kiedyś mi się wydawało, że pełny dystans Ironmana jest zarezerwowany tylko dla nadludzi, ale po takiej sesji motywacyjnej mam wrażenie, nie co ja mówię, jestem przekonany, że to jest do zrobienia!

Macie jakieś takie filmiki co powodują, że półmaraton przed śniadaniem staje się prosty, to koniecznie dajcie mi znać. Jestem głodny czegoś takiego. Tak się nakręciłem tym wpisem, że nie mogę wysiedzieć w miejscu. Na razie, idę pobiegać!