Bieganie z kontuzją

… jest słabe i doprowadza mnie do szału. No ale co robić? Przecież nie będę siedział na kanapie i czekał, że może kiedyś przejdzie.

No więc przekuśtykałem 10,5 km. To musiało zabawnie wyglądać. Jutro pewnie będzie mnie bolała prawa noga (ta zdrowa), gdyż na niej w zasadzie oparłem cały bieg i chyba przez to ją przeciążyłem. Lewą, tę bolącą, mam wrażenie, że tylko ciągnąłem za sobą. Takie bieganie na jednej nodze to nic zabawnego, ani satysfakcjonującego. No, ale co zrobić.

Przeczytałem kiedyś u Biegacza z północy o tym, że w zasadzie nie odpuszcza treningów, nawet jak boli. Ale mam wrażenie, że to się może skończyć kontuzją. Zasadniczo trzeba umieć rozróżniać ból. Pierwszy typ bólu to zwykłe zakwasy, jakieś lekkie naciągnięcie czegoś, kłócie tu i ówdzie, itp. To oczywiście nie może nas powstrzymać od treningu. Trzeba się ubrać i iść biegać/jeździć na rowerze/pływać. Taki ból zakwasowy w przypadku biegania w moim przypadku mija po 2-3 kilometrze i potem już można frunąć. Oczywiście trzeba czasami zweryfikować tempo na nieco niższe, szczególnie na początku, ale nie ma czegoś takiego jak odpuszczenie treningu. Za to satysfakcja po treningu, że jednak mi się chciało, że podniosłem się z kanapy i mimo słabych pierwszych kilometrów przebiegłem zwyczajową dyszkę, jest ogromna.

Continue reading Bieganie z kontuzją

Jak tak będzie wyglądał zawodowy peleton, to nie chcę tego oglądać

Właśnie oglądałem na Eurosporcie zapowiedź nowego sezonu. Pokazano krótką reklamę Giro, TdF i Vuelty. Oczywiście w reklamie Touru pojawia się Chris Froome, zwycięzca ostatniej edycji, który już zapowiedział, że będzie bronił tytułu i że w ogóle chce wygrać TdF kilka razy z rzędu.

Continue reading Jak tak będzie wyglądał zawodowy peleton, to nie chcę tego oglądać

Sposób na motywację? Filmiki na YouTube!

Pisałem już kiedyś o tym co zrobić, aby w ciemny, zimny wieczór, gdy na dworze pada śnieg z deszczem, a termometr wskazuje poniżej zera, znaleźć motywację i jednak pójść na trening. Ta metoda to zgłoszenie się na zawody. Ona oczywiście działa i czym bliżej zawodów, tym działa silniej. Jest to fajna metoda i tak jak działała z pewnością na wielu sportowców 100 lat temu, tak działa dzisiaj i będzie działać za kolejne 100 lat.

Ja jednak ostatnio mam inną metodę. Ciężko przecież znaleźć motywację na dobre kilka miesięcy przed zawodami. Oczywiście motywuję się jakoś. Powtarzam sobie, że nie ma czegoś takiego jak roztrenowanie i że w formie trzeba być cały rok, ale wiadomo jak to jest, jak trzeba wyjść z domu jak na dworze pada i mokro. Mój nowy sposób to oglądanie filmików na YouTube. Tych oczywiście jest tysiące. Wybór w dzisiejszych czasach dobrego filmiku motywacyjnego jest nieskończony, a zasoby internetu można przeglądać całą wieczność. Oczywiście mam kilka ulubionych, ale wśród nich króluje ten, reklamówka triathlonu na Hawajach:

To jest niewiarygodne. Jak widzę, że Ironmana kończą ludzie bez nóg, albo staruszkowie, to mam łzy w oczach. Jak oglądam ten filmik, to czasami chce mi się iść biegać o 2 w nocy. Wszystkie inne filmiki bledną przy tym jednym. Ręka do góry kto miał łzy w oczach jak to obejrzał. Ja mimo, że widziałem ten filmik chyba już tysiące razy, wzruszam się za każdym razem i nabieram takiego powera, że mam wrażenie, że przynajmniej połówkę Ironmana mógłbym skończyć tu i teraz wstając z fotela.

Ten filmik tak zapadł mi w pamięć, że wystarczy, że tuż przed treningiem puszczę sobie samą muzykę (Steve Jablonsky – My Name is Lincoln) i widzę w wyobraźni tego staruszka, co to słania się na nogach, ale jednak znajduje się na mecie. Co znaczą wówczas słowa „Nie chce mi się”? Nic.

Pamiętam jak tuż przed maratonem miałem wątpliwości, czy aby na pewno dam radę go skończyć, po czym odkryłem ten filmik i już wiedziałem, że dotrę do mety, choćby mi ktoś nogę złamał na trasie. To jest takie adidasowkie „impossible is nothing” albo właśnie triathlonowskie „you can do it”, bo którym to wszystkie bariery znikają. Kiedyś mi się wydawało, że pełny dystans Ironmana jest zarezerwowany tylko dla nadludzi, ale po takiej sesji motywacyjnej mam wrażenie, nie co ja mówię, jestem przekonany, że to jest do zrobienia!

Macie jakieś takie filmiki co powodują, że półmaraton przed śniadaniem staje się prosty, to koniecznie dajcie mi znać. Jestem głodny czegoś takiego. Tak się nakręciłem tym wpisem, że nie mogę wysiedzieć w miejscu. Na razie, idę pobiegać!

Choroba zabiera wszystko

Tytuł jest prowokacyjny, bo tak nie jest, ale o tym za chwilę. Choroba to zmora każdego sportowca. Coś czemu nie możesz przeciwdziałać. Tak jak świadomie można odstawić śmieciowe jedzenie, gazowane słodzone napoje, słodycze i alkohol, tak niestety nie można tak samo zdecydować o chorowaniu lub nie. Czasami się po prostu choruje. Tak jest i trzeba do tego przywyknąć. Ja i tak mam szczęście bo jestem chory nie częściej niż raz w roku i już zdążyłem się przyzwyczaić, że każdej jesieni mam jakieś 1,5 tygodnia wycięte z życia, podczas którego leżę nieprzytomny w łóżku i obżeram się lekarstwami. Ostatnią rzeczą, na którą mam wówczas ochotę to trening.

Jednakże przez ten brak treningu cierpię strasznie. Pal licho ten kaszel i katar, co mi tam gorączka i ból głowy. W chorowaniu najgorsza jest świadomość, że dzień po dniu nie idę na kolejne treningi, a całą wypracowaną przez długie miesiące formę tracę w tydzień. Przynajmniej tak mi się podczas tego chorowania wydaje. Zapewne wynika to z tego, że jak jest się chorym, to i bardzo zmęczonym. Przejście z kuchni do pokoju wymaga wysiłku, 15 minut siedzenia przy biurku i próba podjęcia pracy na komputerze powoduje takie zmęczenie, że potem trzeba 2h odsypiać. Kłóci się to z moim wyobrażeniem o własnej niezłomności. Przecież jestem niemalże półzawodowym sportowcem, nie mogę się męczyć w 15 minut!

Continue reading Choroba zabiera wszystko

Czy nie za szybko Froome jedzie?

Od czasów pierwszego wycofania się Armstronga z zawodowego kolarstwa w 2005 roku nie było zwycięzcy Tour de France (ani żadnego innego wielkiego Touru), który miażdżyłby przeciwników w podobnym stylu co Amerykanin. To Lance Armstrong, z wiadomych dzisiaj przyczyn, potrafił wstać na pedały i na najcięższym fragmencie długiego podjazdu odskoczyć od przeciwników, po czym zanotować na szczycie różnicę mierzoną w długich minutach. To właśnie za czasów Armstronga często  już w połowie drugiego tygodnia był znany zwycięzca Touru.

Bardzo często było tak, że Tour de France Armstrong rozstrzygał na dwa tempa, na pierwszym etapie, który kończył się na szczycie jakiejś góry i na pierwszej czasówce. Cała reszta wyścigu to była obrona tak zdobytej kilkuminutowej przewagi, ewentualnie jak Armstrong był w super formie, to na kolejnych górskich etapach i kolejnej czasówce dokładał kolejne grube minuty.

Od tamtej pory nikt w tak spektakularny sposób nie wygrał Touru. Nawet Contador w 2009 nie był tak przekonujący, a wiemy jak skończył w 2010. Rok temu Wiggins wszystko rozstrzygnął dwiema wspaniałymi czasówkami, nie dominując specjalnie w górach. Poza tymi dwoma przypadkami, po erze Armstronga wszyscy zwycięzcy Touru mieli ludzką twarz, wygrywali po ciężkiej walce urywając pojedyncze sekundy na różnych etapach.

Continue reading Czy nie za szybko Froome jedzie?

Jak szukać motywacji do treningów? Zapisać się na zawody

Też macie taki problem? Niekontrolowane przerwy w treningach, które trwają „odrobinę” za długo? Ja tak mam. Osiągam jakąś tam formę, po czym zdarza mi się np. wolny tydzień. I to kompletnie niczym nie uzasadniony. Dopada mnie lenistwo, które podtrzymuję różnego rodzaju stwierdzeniami typu „dzisiaj nie mogę” i tak to powoli forma spada. A tak oczywiście nie powinno być. Przyjąłem więc jedną zasadę, której staram się trzymać. Nigdy nie robić więcej niż jeden dzień wolnego. Oczywiście wszystko w rozsądny sposób, tj. jak jestem chory, to się nie wygłupiam, ale jeżeli wszystko jest w porządku ze zdrowiem lub nie jestem w całodziennej podróży, to nie ma wytłumaczenia, żadnych przerw dłuższych niż jeden dzień. I muszę przyznać, że odkąd przyjąłem tę metodę, to jakoś udaje mi się jej trzymać. W weekend rower, a w tygodniu jak nie mam czasu, to biegam lub chodzę na basen. Ale przez to nie ma mowy o wielodniowym przesiadywaniu w fotelu.

Mam też, od zeszłego sezonu, drugą metodę. Trzeba się zgłosić do jakichś zawodów i najlepiej wszystkich dookoła o tym poinformować. Koniecznie też trzeba opłacić udział w tych zawodach. I to działa. Jak już widzę się na liście startowej, to nie ma wyjścia. Przecież nie pojadę na zawody, żeby zejść z trasy, albo dowlec się na ostatnim miejscu. Muszę być w jako takiej formie. Inaczej to po prostu nie sprawia przyjemności. Metoda ta świetnie zadziałała podczas wiosennego Żądła Szerszenia, czy Klasyka Radkowskiego. Chcąc nie chcąc, jechałem na trening i właśnie o to chodzi.

Continue reading Jak szukać motywacji do treningów? Zapisać się na zawody

Jak nie pobiegłem we wrocławskim półmaratonie

Trenowanie kolarstwa jest fajne. Jakbym wygrał kiedyś w totka tak z 10 mln zł, to już tylko tym bym się w życiu zajął. Ale póki moje plany wygrania fortuny w jakimś totalizatorze się nie zrealizowały, to muszę trenować w przerwach między pracą, a życiem rodzinnym. Co tu dużo mówić zarówno to pierwsze jak i to drugie zajmuje tyle czasu, że wolna godzinka na trening pojawia się często już o 22:00. Czyli tragedia. Ileż to miałem wymówek typu „nie pójdę jeździć, bo już jest za późno” albo „leje, mokra droga, szkoda roweru, nigdzie nie idę”. Znacie to? Każdy to zna. Ja też tak bardzo często się migałem od treningów. Teraz to wiem, „migałem się”, bo nie jest to dobra wymówka.

Ponieważ jednak przerwy w treningach z takich właśnie powodów robiły się zbyt duże, a wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju postanowiłem coś wymyślić i tak… odkryłem bieganie. Biegam od dwóch lat, a konkretnie od zeszłej zimy, kiedy to zacząłem traktować bieganie jako delikatne uzupełnienie narciarstwa biegowego – ot tak, żeby między wypadami do Jakuszyc coś z sobą robić. Tej zimy znowu wróciłem do biegania z tą tylko zmianą, że jak przyszła wiosna, to… nie przestałem biegać. Dwójka dzieci powoduje, że na trening kolarski kompletnie nie ma czasu, więc tych wieczornych wyjść na truchtanie było coraz więcej. I tak już zostało, biegam coraz więcej, częściej i choć czasami przytrafiają się kontuzje, to po krótkich przerwach udaje mi się w miarę sprawnie wracać do wieczornych wypadów.

Continue reading Jak nie pobiegłem we wrocławskim półmaratonie

Indoor Cycling wcale nie taka prosta sprawa…

Od kilku lat wyrywkowo, ze względu na brak czasu, chodzę na moje kochane zajęcia schwinn spinning, potocznie nazywane przeze mnie spinem.

W głowie zawsze stukał mi pomysł „może ja też mogłabym poprowadzić takie zajęcia?” Stukał, stukał i zapisałam się! Pierwszym zaskoczeniem było dla mnie to, że tak wiele osób bierze udział w takich szkoleniach. Ze zgłoszeniem czekałam niemal do ostatniej chwili no i przyznam że był problem. Żeby nie było tak łatwo to mój 4-letni synek postanowił właśnie w te dwa dni się rozchorować. Na szczęście mąż dzielnie walczył z wirusami w czasie kiedy ja oddawałam się morderczym treningom na sali.

Tak! Morderczym!

Continue reading Indoor Cycling wcale nie taka prosta sprawa…

Jakieś propozycje na sport cięższy niż kolarstwo?

Ja nie mam. Może dlatego, że sam jeżdżę na rowerze i wiem ile trzeba mieć samozaparcia, żeby czasami nie zsiąść z roweru, nie cisnąć nim do rowu i powiedzieć sobie „dosyć”. Ale wiem też ile satysfakcji jest potem gdy się jednak nie poddam i dojadę do mety, znajdę się na szczycie niezwykle ciężkiego podjazdu. Pewnie dlatego, choćby nie wiem co się działo, to nie zsiadam.

Ale jak oglądam takie obrazki to i tak wiem, że to co ja przeżywam to jest wielkie nic w porównaniu z zawodowym kolarstwem. Tak Vinzenzo Nibali dojeżdżał do mety przedostatniego etapu Giro d’Italia.

nibali-tre-cime-di-lavaredo

Continue reading Jakieś propozycje na sport cięższy niż kolarstwo?