Tytuł jest prowokacyjny, bo tak nie jest, ale o tym za chwilę. Choroba to zmora każdego sportowca. Coś czemu nie możesz przeciwdziałać. Tak jak świadomie można odstawić śmieciowe jedzenie, gazowane słodzone napoje, słodycze i alkohol, tak niestety nie można tak samo zdecydować o chorowaniu lub nie. Czasami się po prostu choruje. Tak jest i trzeba do tego przywyknąć. Ja i tak mam szczęście bo jestem chory nie częściej niż raz w roku i już zdążyłem się przyzwyczaić, że każdej jesieni mam jakieś 1,5 tygodnia wycięte z życia, podczas którego leżę nieprzytomny w łóżku i obżeram się lekarstwami. Ostatnią rzeczą, na którą mam wówczas ochotę to trening.
Jednakże przez ten brak treningu cierpię strasznie. Pal licho ten kaszel i katar, co mi tam gorączka i ból głowy. W chorowaniu najgorsza jest świadomość, że dzień po dniu nie idę na kolejne treningi, a całą wypracowaną przez długie miesiące formę tracę w tydzień. Przynajmniej tak mi się podczas tego chorowania wydaje. Zapewne wynika to z tego, że jak jest się chorym, to i bardzo zmęczonym. Przejście z kuchni do pokoju wymaga wysiłku, 15 minut siedzenia przy biurku i próba podjęcia pracy na komputerze powoduje takie zmęczenie, że potem trzeba 2h odsypiać. Kłóci się to z moim wyobrażeniem o własnej niezłomności. Przecież jestem niemalże półzawodowym sportowcem, nie mogę się męczyć w 15 minut!
Mam wówczas wrażenie, przez to gigantyczne zmęczenie i „słonia na głowie”, że jak tylko wyzdrowieję, to będę musiał wszystko zaczynać od początku, tak jakbym po raz pierwszy w życiu szedł biegać, czy po raz pierwszy w życiu siadał na rower. Straszne uczucie.
Nie wolno jednak poddać się tej psychozie. Mało tego, tuż po chorobie nie wolno rzucić się w wir treningów zbyt intensywnie i próbować dogonić stracony czas. Wszakże jesteśmy po chorobie, mamy osłabiony organizm, który potrzebuje czasu, żeby się wzmocnić. Poza tym jest jesień, do niczego nie muszę się przygotowywać, a najbliższy start mam gdzieś w marcu. To uczucie, którego doznaliśmy podczas leżenia w łóżku, że cała nasza żmudnie zbudowana w trakcie długiego sezonu forma zniknęła, jest nieprawdziwe. To jest wręcz niemożliwe, żeby forma budowana przez kilka miesięcy zniknęła w 1,5 tygodnia. Jakbym sobie zrobił 2-3 miesiące przerwy to owszem, ale tydzień z hakiem niczego zniszczyć nie może.
Właśnie wróciłem z krótkiego, pierwszego biegania po chorobie. Powoli, spokojnie, krótko, nawet celowo zwalniając w momentach, w których czułem, że zbyt szybko biegnę. Tak żeby za mocno się nie zasapać, w zasadzie, to żeby w ogóle się nie zasapać. Już wiem, że jest dobrze, trzy, cztery treningi i moc wróci. A przy okazji, zauważyłem, że nic mnie nie boli. Przymusowa przerwa w bieganiu spowodowała, że wszystkie mięśnie odpoczęły i jestem wyjątkowo świeży i gotowy na dalszy trening. Wniosek na przyszłość – choroba tak naprawdę dużo nie zabiera, nie wolno dać się zwariować.