Do tej pory przez długie lata byłem przyzwyczajony, że nasze zagraniczne kolarstwo szosowe stoi tylko i wyłącznie Sylwestrem Szmydem. To jego karierę obserwowałem i patrzyłem, czy uda mu się dobrze wypaść w jakimś wyścigu, czy nie. Zawsze obserwowałem jakieś mniejsze wyścigi, bo tam była nadzieja, że Sylwester dostanie wolną rękę, nie będzie musiał holować Cunego, Basso i kogo tam jeszcze miał w drużynie. Mam oczywiście w pamięci jego fantastyczne zwycięstwo pod Mont Ventoux, czy też harce razem z Contadorem pod Alp d’Huez. To były świetne popisy Sylwestra Szmyda, ale zawsze było to takie wyczekiwanie tylko na jednego kolarza. A jak przez przypadek przydarzały mu się słabsze występy (na szczęście rzadko), to już w ogóle nie był na co czekać. I wreszcie po latach posuchy i marności przyszła odmiana.
Giro już na nas czeka!
Dzisiaj pakowanie i jedna myśl w głowie, żeby niczego nie zapomnieć!
Niby rutyna, ale przy braku jednego czy dwóch drobiazgów żal za D może ściskać przez kilka dni we Włoszech.
Pogoda zapowiada się kiepsko. Pamiętacie niedawny etap z metą na Galibierze? Tak samo może być na Stelvi z tym, że będziemy czuli to na własnej skórze a nie oglądając eurosport na wygodnej kanapie.
Każdego dnia będziemy robili dla Was relację z tego co przyjdzie nam pokonywać. Morti, Gavia, Stelvia i kilka innych górek do zrobienia…
Mimo pogody będzie gorąco! [Iza]
Trzymajcie kciuki.
Niemiec trzeci, Majka czwarty na Galibierze
Ależ to był etap! Na dole piękna pogoda, a na górze zwały śniegu i jednocześnie zacinające opady deszczu zmieszanego ze śniegiem. Pierwszy raz w życiu widziałem koniec etapu dużego Touru, na którym prawie nie było kibiców. Ale w sumie to nic dziwnego, takiej masakry pogodowej też dawno nie było. Przyznam się, że obawiam się o warunki na Gavii i Stelvio, na które to wybieramy się w przyszłym tygodniu. To był pierwszy przypadek w historii kiedy to Giro d’Italia gościło na Col du Galibier, a więc moment historyczny. Przypomnijmy, że jest to podjazd przez który Tour de France przejeżdża regularnie.
Szkoda, że pogoda nie dopisała, ale i tak widowisko było przednie. Etap ze względu na pogodę został skrócony o około 4 kilometry, dodajmy o najcięższe 4 kilometry. Ale to nie przeszkodziło kolarzom się ścigać. Co to było za ściganie!!! Nie wiem, czy od czasu sukcesu Zenka Jaskóły Polacy odnieśli większy sukces na którymś z dużych tourów. Ja sobie nie przypominam, a dzisiejszy dzień z pewnością można było nazwać polskim dniem na Giro. Przemysław Niemiec, w końcu odczepiony od Scarponiego, dojechał trzeci, a Rafał Majka walczący z Betancurem o białą koszulkę był czwarty. Zresztą popatrzcie sami:
Continue reading Niemiec trzeci, Majka czwarty na Galibierze
533 kilometry w niecałe 15 godzin
Nasi znajomi pojechali wczoraj i dzisiaj Maraton Wyszechradzki. Jestem w szoku, że można za jednym pociągnięciem przejechać taki dystans. A takiego radosnego sms-a dostałem dzisiaj od Ryszarda Rawskiego:
Lance Armstrong o dziennikarzach komentujących Giro d’Italia
Pamiętacie jak Bradley Wiggins wywrócił się kilka etapów temu (10 maja) na mokrym i śliskim zjeździe? Podobno dziennikarze obserwujący to w biurze prasowym wyścigu skomentowali to… aplauzem. Tak to wydarzenie skomentował Lance Armstrong na swoim Twitterze:
Heard the press room at the #Giro „cheered” when Wiggins crashed on a wet descent today. If true, that is completely f’d.
— Lance Armstrong (@lancearmstrong) 10 maja 2013
I’d like to see every 1 of those journos mount up and scream down a slick/steep downhill at upwards of 50 mph. Then we’ll see who’s cheering
— Lance Armstrong (@lancearmstrong) 10 maja 2013
Continue reading Lance Armstrong o dziennikarzach komentujących Giro d’Italia
Brawo Polacy! A Giro może wygrać Uran Uran
Dzisiejszy etap Giro to była pierwsza poważna próba z finiszem pod górę. Etap kończył się klasycznym kilkunastokilometrowym podjazdem, na którym w czołowej grupie jechali sami faworyci, a pośród nich, no aż miło było popatrzyć, Rafał Majka i Przemek Niemiec.
Po obejrzeniu tego finiszu mam następujące spostrzeżenia:
Klasyk Radkowski, czyli więcej po gruzie nie jadę
Kolejny wyścig w tym sezonie za nami. Tym razem po płaskim Żądle Szerszenia przyszła pora na próbę górską. No powiedzmy sobie pagórkowatą, bo poważne góry to jeszcze nie były, czyli Klasyk Radkowski. Zdecydowanie bardziej wolę ścigać się pod górkę, niż gonić po płaskim, więc wiązałem z „Radkowem” spore nadzieje. Byłem co prawda lekko zaniepokojony, gdyż po raz pierwszy w tym sezonie miałem jechać pod górkę właśnie na wyścigu. Przydałby się choć jeden trening w górach wcześniej.
Radków przywitał nas fatalną pogodą. Od rana lało i było bardzo zimno. Na miejscu zastałem zmokniętych kolarzy, którzy ubrani we wszystko co mieli, szukali miejsc pod namiotami i parasolami.
Pierwszy raz w życiu przebrałem się w kompletny strój kolarski nie wychodząc z samochodu. Jak najdłużej siedziałem w aucie, żeby tylko nie zmarznąć i nie zmoknąć. Co z tego, byłem cały mokry zanim skończyłem składać rower i pompować koła. Byłem przemoczony zanim wyścig się w ogóle zaczął. Zmarznięty i zmoknięty jak kura stanąłem na starcie.
Continue reading Klasyk Radkowski, czyli więcej po gruzie nie jadę
Radków… Strat w ludziach nie było
Sobotni start w Radkowie miał wymiar prawdziwej SZTUKI! Sztuki przetrwania…
Zacinający od rana deszcz, trzynaście stopni, trupie czaszki namalowane na drodze, asfalt dający wiele do życzenia. Ale i tak było warto!
Pogoda odstraszyła paru naszych znajomych, nas prawie też… Kilka metrów po starcie buzię miałam pełną piachu, który przyszło mi zjadać spod koła mojego towarzysza na pierwszych kilometrach. Na szczęście zaczęły się podjazdy i zostałam sama… Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego :) Czuje brak formy i niestety żeby były wyniki trzeba jeździć, jeździć i jeździć. Pocieszam się tym, że jest jeszcze trochę czasu na rozkręcenie nogi, no a za tydzień Alpy Tam zawsze nawet przez kilka dni lekko nabieram mocy… Starałam się dać z siebie wszystko ale po tętnie widać że to jeszcze nie to.
Giro na własne oczy!
21 maja. Magiczna dla nas data!
Wieczorem pakujemy rowery na dach i za kolejne 10 godzin będziemy na miejscu. Tak jak co roku, jedziemy ok 1000 km żeby na własne oczy zobaczyć ten spektakl! Właśnie TAK! SPEKTAKL! Nie można tego nazwać inaczej. Najtrudniejsze przełęcze: Passo Gavia i Passo dello Stelvio, Morti, mordercze kilometry przewyższenia…
http://www.gazzetta.it/Giroditalia/2013/it/percorso-tappe/tappe.shtml?t=19&lang=it
Zapach peletonu w nozdrzach i ciarki na skórze… Jedno z najwspanialszych doświadczeń jakie udało mi się przeżyć, a raczej przeżywać dwa razy do roku podczas Giro i TdF.
Dzisiaj szalał Di Luca, a Wiggins traci
Końcówka etapu w deszczu to nie jest to co Bradley Wiggins lubi najbardziej. Podczas dzisiejszego etapu stracił wszystko to co zarobił podczas drużynowej czasówki. To jest trochę wtopa Sky, bo przecież w czołowej grupie dojechało aż dwóch zawodników z brytyjskiego teamu, a Rigoberto Uran Uran nawet próbował walczyć o zwycięstwo etapowe, podczas gdy lider jego drużyny tracił cenne sekundy.
Nic nie stracili za to Cadel Evans, Michele Scarponi, Ryder Hesjedal i najgroźniejszy rywal Wigginsa, czyli Vinzenzo Nibali. Lider wyścigu Luca Paolini był również tam gdzie powinien być lider, czyli w pierwszej grupie.