Tydzień temu (31 sierpnia) pobiegłem Letni Bieg Piastów. Z racji zbliżającego się maratonu we Wrocławiu i trwających przygotowań wybrałem oczywiście dłuższy dystans, czyli 21 km – piękne dwie pętle po 10,5 km.
Był to pierwszy w moim życiu wyścig biegowy, w którym miałem okazję brać udział. Kiedyś już co prawda stałem na starcie jednego półmaratonu, ale do wyścigu jednak wówczas nie doszło. Nie był to zwykły półmaraton. Letni Bieg Piastów prowadzi po tych samych trasach, po których w zimie biega się na nartach biegowych. Ta sama okolica Polany Jakuszyckiej, tylko zamiast wszystkiego białego, wszystko jest zielone. A więc nie jest to przyjemne bieganie po asfalcie długim swobodnym krokiem, tylko zwykły przełaj po kamieniach. W związku z ukształtowaniem terenu i jakością podłoża nie za bardzo wiedziałem na co mnie stać. W normalnych treningowych warunkach biegam półmaraton poniżej 2h. Ale tutaj nie wiedziałem czego oczekiwać.
Start był zaplanowany na godzinę 11:00. To akurat bardzo dobrze, gdyż do Jakuszyc trzeba jeszcze dojechać. Nie ma nic gorszego niż pobudka w środku nocy, podróż i start na niewyspaniu. A w Jakuszycach piękna słoneczna pogoda, ciepło, ale nie upalnie. Idealna pogoda na dwugodzinną przebieżkę.
Ponieważ naprawdę nie wiedziałem jak będę się prezentować na tle pozostałych uczestników biegu, ustawiłem się na starcie na samiuteńkim końcu stawki. Zawsze to lepiej wyprzedzać, niż być wyprzedzanym przez wszystkich.
Start i ruszyliśmy. Pierwsze kilkaset metrów po asfalcie, a potem zaczął się kamienisty podbieg pod Samolot (tzw. trudnym zjazdem). I tu pierwsze zaskoczenie, podczas tego około 1,5 km podbiegu wyprzedziłem kilkadziesiąt osób. Biegło mi się przyjemnie, lekko i swobodnie. Do szczytu Samolotu nie wyprzedził mnie nikt. Super! Nabrałem pewności siebie! Ha! No to teraz Wam pokażę!
Euforia trwała niestety tylko do szczytu. Rozpoczął się kamienisty zbieg i mnóstwo osób, które minąłem na podbiegu wyprzedziło mnie teraz na ostrym zbiegu. Nie wiem jak cudem można tak szybko zbiegać. Ja często musiałem hamować, albo żeby nie zabić całkowicie mięśni albo żeby uniknąć kontuzji na stosie kamieni. Ależ to było frustrujące. Niektórzy wyprzedzali mnie w takim tempie jakbym stał.
I tak ten bieg się toczył dla mnie od początku do końca. Na kolejnych podbiegach bardzo zyskiwałem, wyprzedzałem wszystkich i to zdecydowanie. Dość powiedzieć, że podczas całego biegu na podbiegach nie wyprzedził mnie nikt. Na zbiegach niestety dużo traciłem. Nawet zdążyłem zapamiętać kilku zawodników, których kilka razy wyprzedzałem i którzy później mnie później wyprzedzali na kolejnych zbiegach.
Na około 15 km odrobiłem lekcję matematyki i na podstawie międzyczasów wyliczyłem, że jednak zabraknie mi około 2-3 minut do czasu 2h. No trudno. Tłumaczę sobie, że przecież miałem to przebiec treningowo. Wiem, wiem takie tłumaczenie słabeusza :) Jakbym się dało i byłby cień szansy na 2h, to zapewne bym przycisnął.
Ostatecznie dobiegłem do mety na 157 miejscu na 278 startujących z czasem 2:02:27, co dało tempo na kilometr 5:47. Normalnie takie tempo po płaskim jest dla mnie tempem wybitnie spacerowym. Teraz jednak, biorąc pod uwagę podbiegi na których miałem tempo powyżej 6 min/km, to było wszystko na co było mnie stać. A tak to wszystko pięknie RunKeeper mi zarejestrował.
Czyli ogólnie tak sobie. Widzę natomiast jeden bardzo duży pozytyw tego Biegu Piastów – nie padłem na mecie wyczerpany, nie trzeba było mnie cucić. Mało tego, jakbym dostał banana, żel energetyczny, trochę izotonika, to mógłbym śmiało pobiec trzecie kółko. Czyli ok. Chyba jednak te nieco uciążliwe i ciężkie treningi jakie sobie ostatnio aplikuję zaczynają przynosić efekty. W perspektywie przyszłotygodniowego maratonu jest to dosyć optymistyczne. W ogóle biegło mi się dosyć swobodnie. Czy mogłem złamać te 2h? No właśnie zastanawiam się. Bo jeżeli chodzi o wydolność, oddech, to bez problemu mogłem szybciej. W zasadzie to nie byłem na mecie nawet jakoś specjalnie zasapany. Nogi też nie były za bardzo zmęczone. Więc niby mogłem szybciej. Wszystko ok, tylko te kamienie. Nie specjalnie wyobrażam sobie, że mógłbym pobiec szybciej na zbiegach po kamieniach. Ale nie ma co narzekać i szukać usprawiedliwień, warunki były równe dla wszystkich, a zbieganie w takich warunkach jest też elementem tego sportu, czyli biegów przełajowych. Szkoda, że ten wyścig nie był tylko pod górkę, to z pewnością byłbym wyżej w klasyfikacji :) Właśnie przypomniałem sobie, że jest taki wyścig w okolicy – Bieg z Karpacza na Śnieżkę. Kto wie, może w przyszłym roku tam pobiegnę!