Niedzielny wietrzny i pochmurny poranek nie zapowiadał się ciekawie.
Mimo świadomości, że wyścig startuje za kilka godzin nie czułam tej szczególnej aury w powietrzu. Wszyscy Ci którzy czasami stają na linii startu wiedzą co mam na myśli…
Liczyłam, że zacznie padać, że zadzwoni Rysiu i powie 'W deszczu nigdzie nie jadę!”
Nic z tego!
Wiatr wył bezlitośnie.
Z upływającym czasem poczułam podnoszącą się adrenalinę. Nareszcie!
Bez tego nie byłoby tak samo…
Na miejscu poraziła mnie ilość par która przyjechała do Zawoni. Pomyślałam sobie, że lepiej pojadę do domu!
Super chude i młode laski na rowerach! Co ja tu robię? Ale było za późno.
Rysiu złapał mnie, dał kartkę i kazał się wpisać na listę. Stało się!
Została godzina do startu. W sam raz na omówienie strategii i mały rozjazd.
Lepiej nie będę przytaczała szczegółów, bo adrenalinę miałam już pod korek a co drugie słowo nie nadaje się do publikacji…
Czas się kończył. Sędzia zawołał nas na start.
Nie wiedziałam co będzie się działo, aż do pierwszych pociągnięć korbą.
Znacie to uczucie kiedy już na pierwszych metrach nie możecie oddychać, nogi kręcą w jakiś dziwny niekontrolowany przez Was sposób i wiecie, że tak będzie przez następnych kilkadziesiąt kilometrów?
Właśnie tak się czułam.
Na samym początku pojazd. Dzięki Rysiowi nie zagotowałam się na nim. Poskromił mnie i nakazał jechać spokojnie. Jak nie ja ale posłuchałam. Dzięki temu miałam siłę na następne kilometry, które też nie były light!
Wiatr nie chciał ustąpić nawet na moment. Na szczęście miałam przed sobą tarczę.
Jechaliśmy trasę wyścigu treningowo kilka dni wcześniej i na prostych odcinkach widziałam, że wyciągamy dużo mniej. Z wiadomego powodu, ale wiało każdemu.
Próbowałam kilka razy pociągnąć ale na długo nie starczało mi siły.
Na szczęście kilometry mijały szybko w tempie ok 37 km/h. Po przejechaniu mety nie wiedziałam czy się położyć czy może lepiej postać a raczej powisieć na rowerze.
Po około godzinie pojawiły się pierwsze jeszcze nieoficjalne wyniki. Znajomy Rysia z daleka pokazał że jesteśmy pierwsi! Było tak przez ok dwie godziny. Para która startowała krótko po nas okazała się lepsza o dosłownie kilkanaście sekund. Błąd pomiaru na linii mety. Na szczęście to bardzo dobra para Monika i Grzegorz Strychar z Geopointu, więc jakoś daliśmy sobie z tą przegrana radę. Tu miejsce na śmiech.
Niedziela w Zawoni była SUPER! Fajna atmosfera, ludzie, świetny dzięki Rawskiemu czas na naszym dystansie.
Polecam każdemu kto chce wypluć płuca i świetnie się dzięki temu bawić!
Izabela Dominiak
Ps Dzięki Wrocławskiej Gazecie Kolarskiej czyli Joasi Wołodźko za super zdjęcia!