Weekendowe gonienie straconego czasu

Czasu oszukać się nie da. Już teraz wiem, że do pierwszego wyścigu w sezonie, czyli do Żądła Szerszenia, nie będę przygotowany jak należy. Kto w ogóle wymyślił płaski wyścig zaraz na początku sezonu, gdzie tempo zapewne będzie szaleńcze? W zeszłym sezonie pierwszy raz wyjechałem rowerem na szosę 17 marca. W tym roku 10 kwietnia. No to cudów nie ma i być nie może. Mimo tego, że zagęszczam treningi ile się tylko da, staram się robić odrobinę dłuższe dystanse niż rok temu, to i tak na Żądle będę miał dramat i wiem to już dzisiaj. Niestety w kolarstwie nie ma drogi na skróty a mi ewidentnie brakuje przejechanych na spokojnie kilometrów, brakuje bazy.

Można to zwać jakkolwiek. Brakuje mi przede wszystkim zrywności, przyspieszenia. Wytrzymałość jako taką, dzięki nartom i bieganiu w zimie mam, ale to jednak nie to samo co rower. Ten brak wyjeżdżenia objawia się przede wszystkim klasycznym brakiem docisku pod nogą, co powoduje to, że jak jest np. odrobinę pod wiatr albo jak jest wiatr boczny, to najzwyczajniej w świecie nie jestem w stanie trzymać dobrej prędkości. Skutek jest też taki, że jak Iza docisnęła w niedzielę trochę na płaskim, to mimo tego, że jechałem na drugiej pozycji, nie byłem z raz czy dwa w stanie przytrzymać koła.

Z rzeczy pozytywnych, to staram się przywrócić zeszłoroczny zwyczaj. W tygodniu należy cokolwiek się poruszać, a jak jest weekend, to dwa treningi muszą być, choćby nie wiem co. I to póki co się udaje.

W sobotę jeździłem sam. Wschodnia obwodnica Wrocławia ma świetną ścieżkę rowerową. Chwilowo co prawda jest nieposprzątana i cała w drobnym żwirku, ale jak to kiedyś uprzątną, to będzie bajka. Zmasakrowała mnie trochę temperatura. Jeżdżenie jak na dworze jest 10 stopni to trochę nie dla mnie.

sobota2013.0422

W niedzielę natomiast, umówiliśmy się na wspólny trening (z Izą i Jarkiem).

niedziela20130423

Ta przejażdżka niestety obnażyła wszystkie moje słabości. Jazda po płaskim w dobrym tempie to moja bardzo słaba strona. Zdecydowanie wolałbym pojechać coś po serpentynach pod górkę. Ale cóż, tras wyścigów i treningów czasami się nie wybiera. Brak najechanych kilometrów, brak swobody, brak możliwości skoku, swobodnego stanięcia na pedałach, ech… Koniec narzekania, przynajmniej jako taka wytrzymałość jest, która nie każe schodzić z roweru po paru kilometrach i te 60 kilometrów w miarę przyzwoicie, jak na mnie, przejeżdżam. Będzie dobrze… gdzieś w lipcu :)