Dwie ćwiartki pod rząd, czyli Mietków i Radków w odstępie tygodnia

radkow-2016-6

W tym roku, jeżeli chodzi o starty triathlonowe, powtarzam zeszłoroczny schemat. W czerwcu w odstępie jednego tygodnia wziąłem udział w dwóch „ćwiartkach” – najpierw jedna w Mietkowie, a tydzień później w Radkowie. Za tydzień robię „połówkę” w Poznaniu, a potem za kolejne dwa tygodnie pół Ironmana w Gdyni.

Triathlon w Mietkowie (1/4)

Polecam te zawody! Fajnie się tu pływa, jest świetna trasa rowerowa (super asfalt) i… zaskakująco, nietypowa (o tym za chwilę) trasa biegowa. W stosunku do zeszłego roku, z uwagi na zdecydowanie większą liczbę zawodników, zmieniono lokalizację strefy zmian. To była konieczność, ale efekt był taki, że odsunięto tę strefę bardzo daleko od wyjścia z wody. Zawodników było na tyle dużo (450), że podzielono start na dwie fale. Ja, od pewnego czasu startujący w kategorii M40, załapałem się do drugiej fali. Bardzo dobrze, nie ma nic lepszego, niż wystartować z końca i gonić. To jest szczególnie fajne, jak tych fal jest bardzo dużo (tak jak np. w Gdyni), ale już przy dwóch daje satysfakcję, gdy wyprzedza się ludzi z poprzedzającej fali.

Na początek pływanie, a więc konkurencja, z którą wiązałem największe nadzieje. Udało mi się jakimś cudem złapać w ostatnich tygodniach, regularność na basenie, czułem, że jest dobrze i spodziewałem się więc, no co tu dużo mówić, życiówki na dystansie 1/4. Oczywiście tylko w pływaniu, bo tak dramatycznie „nie dojeżdżonego” roweru to już dawno nie miałem. Z kolei bieganie… od zimowowiosennych startów wydawało mi się tylko trochę zaniedbane, więc prawdę powiedziawszy, to nie wiedziałem czego się spodziewać.

Start! Wbiegliśmy do wody, tradycyjna pralka przez może 50, może 100 metrów, a następnie luzik. Płynąłem mocno, ale bez przesady. Pilnowałem nawigacji. Po chwili, naprawdę po chwili, aż mnie to zaskoczyło, dopłynąłem do łódki, gdzie już trzeba było zawracać. To już? Jakiś szok. Druga prosta do brzegu poszła mi jednak jakoś wolniej, cały czas miałem wrażenie, że ściąga mnie na prawo, że wszyscy płyną gdzieś daleko z lewej strony, a ja gdzieś tradycyjnie w krzaki. Kurczę, zmarnuję pierwszą część dystansu! Dłuższą chwilę wydawało mi się, że brzeg się nie przybliża, aż tu nagle… wybiegłem na brzeg i spojrzałem na zegarek. 16:42!!! Pięknie, wspaniale i w ogóle! Rok temu przepłynąłem to samo w 18:24, więc poprawa jest gigantyczna! Szok! W pływaniu zająłem 146 miejsce (na 450 startujących).

Może jednak nie będzie tak źle? Hmmm… Cała moja euforia, po fantastycznym pływaniu, minęła zanim dobiegłem do strefy zmian. Ta była tak daleko, że to co zarobiłem na pływaniu, w stosunku do czasu z zeszłego roku, to straciłem na dobiegu. Jeszcze nie wbiegłem do strefy, a już miałem gorszy czas. Strasznie daleko to było. Łączny czas zmiany, wraz z dobiegiem to 5:03 (rok temu 3:21).

Przyszedł czas na moją najsłabszą konkurencję, czyli rower. Bałem się tego roweru jak nie wiem co. Mało kilometrów miałem przejechanych, a na treningach nie byłem w stanie trzymać jakichkolwiek sensownych średnich. I tak właśnie się czułem podczas roweru. Pod górkę, na kilku krótkich podjazdach to jeszcze kogoś wyprzedziłem, wyprzedzałem od czasu do czasu też kilku maruderów z pierwszej fali (ale to chwały mi nie przynosi), a tak poza tym, to na zjazdach i na płaskich fragmentach, to niestety raczej mnie wyprzedzali. Trasa była trochę zmieniona w stosunku do zeszłego roku, ale ciężko powiedzieć, czy była trudniejsza, czy łatwiejsza. W mojej opinii była podobna. Może minimalnie bardziej wiało teraz. Rok temu powietrze stało w miejscu, co akurat na rowerze mi pomaga. W tym roku wiatr ewidentnie mi przeszkadzał. Jakby się nie usprawiedliwiać, to czas 1:27:14 był o prawie 3 minuty gorszy niż w zeszłym roku (rok temu 1:24:41). Zająłem na rowerze 247 miejsce, czyli w drugiej połówce stawki.

Druga zmiana oczywiście szybsza od pierwszej 1:53, która też jakoś specjalnie rewelacyjna nie była (rok temu 1:25).

W końcu bieg, czyli teoretycznie, jak pokazały zeszłoroczne przykłady z Poznania i Gdyni, moja najlepsza konkurencja. Ale tak jak już pisałem, jakoś ostatnio miałem zaniedbane treningi biegowe, a dodatkowo nie chciało mi się ćwiczyć zakładek. Właśnie teraz po raz pierwszy w sezonie miałem okazję się przekonać jak to się biegnie po rowerze. Pierwsze wrażenie katastrofalne. O matko, przecież drepczę w miejscu! Co to za spacer? Przecież dobiegnę dopiero jak się będzie ściemniać. Tymczasem pierwszy kilometr… 4:30! O kurczę, to jednak jest to wrażenie, że po rowerze każde bieganie wydaje się wolne. Drugi kilometr, co prawda na solidnym zbiegu, 4:27. O proszę, to może nie będzie tak źle z tym bieganiem. Jakoś mniej więcej w tym momencie zauważyłem, że biegnę wzdłuż wału, jestem na jego samym dole, a zawodnicy biegnący w drugą stronę są wysoko, wysoko nade mną. Zaraz, to skoro ja jestem tutaj, a oni są tam, to jak to się ma stać? Odpowiedź przyszła szybko, w połowie trzeciego kilometra były… schody! Jak to schody?! I to nie kilka, ale dobre kilkadziesiąt schodów, którymi trzeba było podejść kilkanaście metrów do góry. Uda palą, skurcze łapią, oddechu nie wystarcza, ale jestem na górze. Tempo tego kilometra ze schodami to 5:21. Schody zabrały mi całą moc, zamiast biec, to czuję, że zaczynam dreptać. Kolejne kilometry to 4:55, następnie 4:48 i nawrotka i jeszcze raz to samo. 4:53, 4:37 na solidnym zbiegu. I znowu schody! 5:25 i znowu skurcze w udach. Ale i tak jest nieźle, sporo osób szło po tych schodach, a ja za wszelką cenę starałem się biec. 4:56, 4:45 i już wiedziałem, że nie ma szans na pobicie czasu z zeszłego roku. Ostatnie kilkaset metrów pobiegłem tempem 4:07, ale jakoś tak bez przekonania. Jak zobaczyłem, że będę miał gorszy czas, to odechciało mi się nawet zafiniszować. Czas biegu wyszedł mi 49:44, co daje średnią 4:51 min/km. Rok temu, na co prawda nieco innej trasie (moim zdaniem łatwiejszej), miałem 51:06, czyli jest minimalnie lepiej. W bieganiu zająłem 135 miejsce, czyli zgodnie z oczekiwaniami, najlepsze ze wszystkich trzech konkurencji (mimo sensacyjnego wyniku w pływaniu).

Wszystko co dobre kończy się, gdy spojrzymy na wynik końcowy: 2:40:36 (według organizatorów 2:40:42), co dało mi 177 miejsce. Rok temu miałem czas 2:39:00. Prawie 2 minuty gorzej. Niby pływanie dużo lepsze, niby bieganie odrobinę, ale też lepsze, a łączny czas na mecie gorszy. No tak, ale 3 minuty gorszy rower, do tego dwie dłuższe strefy zmian. Byłem niepocieszony. To były pierwsze zawody chyba od początku, gdy w ogóle gdzieś startuję, że nie poprawiam wyniku sprzed roku. Dobra, wiem, że była nieco inna trasa, chyba trochę trudniejsza, ale bez przesady. Pojechałbym tak jak rok temu rower i byłoby wszystko dobrze. Nie ma się co mazgaić, za rok wrócę i muszę być tak przygotowany, żeby nie szukać na mecie żadnych drobnych usprawiedliwień.

Garmin Iron Triathlon Radków (1/4)

To był mój czwarty start w Radkowie. To na tej trasie debiutowałem trzy lata temu. Wyniki do porównania miałem następujące. 3:09 w debiucie i rok później 3:02. Czasu z zeszłego roku niestety nie mam, gdyż nie skończyłem wówczas tych zawodów (defekt na rowerze). W odróżnieniu od zawodów w Mietkowie tu mogłem porównywać czasy poszczególnych konkurencji bardzo dokładnie. Od trzech lat bowiem ścigamy się tutaj dokładnie, co do centymetra, na identycznej trasie.

No to jedziemy. Najpierw pływanie i start z wody. Nie lubię tego, jakoś bardziej się stresuję, jest nerwowa przepychanka na linii startu, a gdy mam już serdecznie dosyć unoszenia się w miejscu na wodzie, to słyszę, że spiker mówi, że do startu pozostało 5 minut. Początek był bardzo nerwowy. Nie chciałem odpuszczać, ustawiłem się z przodu to i pralkę miałem solidną. A to co się działo przy bojkach, to już w ogóle była tragedia. Ludzie płynęli po sobie, kopniaki rozdawane na lewo i prawo, zdzierane z głów okularki, wszystko na raz. Ale mimo tego, że tak było, to wyszedłem z tego wszystkiego bez szwanku. Parłem do przodu, niczym się nie przejmowałem. Jakoś dobrze mi się płynęło, a co najważniejsze, idealnie w punkt jeżeli chodzi o nawigację. Podczas całego pływania nie wykonałem najmniejszej korekty kierunku płynięcia. Co wziąłem oddech do przodu i kontrolowałem, czy płynę dobrze, to okazywało się, że dobrze i nic muszę korygować. To było chyba było moje pierwsze pływanie na zawodach odkąd startuję, że tak popłynąłem. Efekt był zdumiewający. Wyszedłem z wody i… 16:01! Łohoho! Tak to można pływać! A wcale nie czułem, że wyprułem z siebie flaki i popłynąłem na 100% możliwości. Właśnie, że nie. Mocno, zdecydowanie, ale bez zaginania się. Jakby tu kończył się cały wyścig, to miałem dużo rezerwy „pod ręką”. Czas sprzed dwóch lat to 18:48, więc poprawa jest gigantyczna.

fot.Piotr Naskrent/Maratomania.pl

fot.Piotr Naskrent/Maratomania.pl

Strefa zmian 3:03. Dwa lata temu 2:56, czyli prawie to samo. To jednak trzeba ćwiczyć. A ja zmiany ćwiczę dokładnie tyle razy w roku ile razy startuję, to potem nic dziwnego, że szarpię się z pianką.

Następnie rower, którego znowu tak bardzo się bałem. Ale na szczęście Radków to jest trasa pode mnie, więc aż takiej tragedii jak w Mietkowie nie było. Tu prawie nie ma nic po płaskim, jest albo ostro pod górkę (i to mi się w miarę w porządku wjeżdżało) albo ostro w dół. Tu niestety znowu miałem wrażenie, że wszyscy których wyprzedziłem pod górkę na zjeździe mnie wyprzedzali. Z ważnych rzeczy, wymieniono część nawierzchni, co spowodowało, że zjazd nie był aż tak ryzykowny jak w zeszłych latach. Trochę się ujechałem, co tu dużo gadać, ciężko było. Czas całości wyszedł mi 1:45:05, a więc ku mojemu zaskoczeniu… najlepiej z moich startów tutaj. Jakaś nieprawdopodobna sprawa. Wrażenia miałem zgoła odmienne, że ciężko było, że mało ludzi wyprzedzałem, że zamiast tańczyć na rowerze to ledwo przepycham, a tu proszę, jednak w miarę w porządku. Po dłuższym zastanowieniu, podejrzewam, że wynika to z tego, że poprzednie dwa razy, a za pierwszym razem w szczególności, wychodziłem daleko z wody, to i bezpośrednich współzawodników miałem na sporo niższym poziomie i o wiele łatwiej ich wyprzedzałem. Tym razem byłem po pływaniu stosunkowo wysoko, to i otaczający mnie konkurenci byli lepsi. Na końcówce roweru zacząłem liczyć, jaki muszę mieć czas po drugiej zmianie, żeby pobić czas sprzed dwóch lat, czyli 3:02, a najlepiej, żeby w końcu złamać trzy godziny. No i wszystko układało się dobrze. Założyłem, że będę biegł 52 i pół minuty, czyli tyle co dwa lata temu, czyli musiałem mieć po rowerze w najgorszym wypadku około 2:08. I jakoś tak właśnie miałem!

fot.Grzegorz WaloszczykMaratomania.pl

fot.Grzegorz WaloszczykMaratomania.pl

fot.Grzegorz WaloszczykMaratomania.pl

fot.Grzegorz WaloszczykMaratomania.pl

Druga zmiana 1:39. Znowu wolno! Sekundę wolniej, niż podczas debiutu i 19 sekund gorzej niż dwa lata temu. Tragedia!

Na szczęście nie wiedziałem tego podczas zawodów. Do boju! Oj ciężkie jest bieganie w Radkowie. Mimo tego, że było bardzo ciężko, to byłem od początku do końca biegu uradowany, bo wiedziałem, że jak zaraz nie złapią mnie jakieś strasznie silne skurcze i nie upadnę gdzieś po drodze, to złamię 3 godziny. W ogóle biegłem jakby mi ktoś tempomat włączył. Co kilometr kontrolowałem tylko czas i z każdym pokonanym kilometrem tylko upewniałem się w tym, że czas na mecie będzie dobry. Czułem się zresztą o wiele lepiej niż tydzień wcześniej w Mietkowie (poćwiczyłem tam zakładkę i teraz widziałem efekty). Pierwszy kilometr, mimo że był pod górkę wyszedł 4:41, drugi 4:42. Jakiś szok. Biegłem co prawda, jak na swoje możliwości bardzo mocno, ale wciąż takie czasy pod taką górę to jakaś niespotykana sprawa. Trzeci kilometr, ten gdzie jest to podejście kilkunastoprocentowe, wyszedł mi 5:09. Pięknie! A potem w dół i 4:26, następnie 4:34. Nawrotka na drugie kółko i od razu wiedziałem, że jednak przesadziłem na początku biegania, gdyż praktycznie stanąłem w miejscu. Kolejny kilometr 4:56 i czułem, że słabnę, 5:04, aż w końcu ten nieszczęsny kilometr z nawrotką i pionową ścianą 5:41. Na szczęście potem już było tylko w dół, bo już naprawdę byłem spuchnięty. 4:34, 4:37 i ostatnie kilkaset metrów ze średnią 4:43. Łączny czas biegu 50:44 (średnia 4:50 min/km), czyli o około 2 minuty lepiej niż dwa lata temu!

fot.Grzegorz WaloszczykMaratomania.pl

fot.Grzegorz WaloszczykMaratomania.pl

Czas całości to 2:56:33! Pobiłem swój wynik sprzed dwóch lat o 6 minut! Pięknie! Zająłem 110 miejsce na 227 zawodników.

fot.Piotr Naskrent/Maratomania.pl

fot.Piotr Naskrent/Maratomania.pl

W pływaniu zająłem 89 miejsce, w rowerze 124 i w bieganiu 81. Jak widać niestety rower ma największe znaczenie. No i te zmiany, które wciąż u mnie kuleją. W trakcie T1 straciłem, uwaga, 19 pozycji! A podczas całego roweru tylko 10. Także trzeba i to kiedyś dopracować. Ale nie ma co narzekać. Osiągnięty czas uważam za znakomity. Przed zawodami brałbym w ciemno 2:59:59. A tymczasem wyszło aż o trzy i pół minuty lepiej! Nic więcej mi nie trzeba. Oczywiście poza pobiciem tego czasu za rok.