Plan treningowy pęcznieje!

GT RAT zassało mnie w swoje szeregi. Grupa motywuje, Trener nie daje wytchnienia a co najciekawsze nikt nie narzeka i nie kręci nosem. Wszyscy tylko czekają na hasło. Jak wygłodniałe zwierzęta stojące w kolejce po porcję swojego mięsa. Czekamy, on rzuca je nam prosto w pyski i każdy biegnie ze swoim kawałkiem gryząc dokładnie. Tak napalonych ludzi już dawno nie widziałam. Motywuje nas coś niebywałego, nie prochy, nie szef siedzący na naszych plecach poganiający pejczem! Zauważyłam, że im bardziej boli po treningu, tym lepiej się czuję. Mam wrażenie, że moje ciało i umysł są wdzięczne mi za to, co z nimi robię. Wręcz czuję i oczyma wyobraźni widzę regenerujące się komórki. Jeśli jest dzień w którym nie katuję się na basenie, sali czy siłowni, to jakoś mi źle. Czuję się niespełniona. Nie chodzi tu wcale o rypanie kilometrów, przerzucanie ton na siłce czy kręcenie do upadłego, to bardziej sprawa związana z tym jaką wolność daje tych kilka chwil dziennie tylko dla siebie i swojego wymarzonego celu. Tak! Bo CEL musi być! Jaki? ZWYCIĘSTWO! Bo jak mawia nasz „Tyran” trenujemy po to by zwyciężać. A co? Nie można? W naszym przypadku nawet trzeba ;) Jeszcze przed dwoma miesiącami piłam wodę na basenie a dzisiaj odkrywam że w pływaniu istnieje coś takiego jak prędkość. W porównaniu z moimi koleżankami i kolegami (dla przykładu 28 sek/50m) osiągam śmieszny wynik, którym nie będę się chwaliła . Widzę w tym już fan a nie walkę  o życie. Jesteśmy przekrojowo tak różni, ale mamy jedno w głowie, chcemy dać z siebie wszystko, nawet więcej niż wszystko. Projekt GT RAT rozkręca się pełną mocą! Arrr Arr!

GT-RAT